Zagraj to jeszcze raz AS! [Recenzja "Sezonu burz" Andrzeja Sapkowskiego]
W latach 40. gdy fantasy była dopiero w powijakach debiutował niejaki Fritz Leiber. Jego zbiór opowiadań pod bardzo dobrym tytułem "Zobaczyć Lankmar i umrzeć" (w Polsce wydany pod "nieco" gorszą frazą "Miecze i ciemne siły") miał stworzyć nowy podgatunek. Dzielnych królów wojowników, potężnych magów i sprawnych szermierzy zastąpili skryci w mroku złodzieje, którzy ponad siłę i magię cenili sobie spryt. Niektóre z opowiadań Leibera czytałem jeszcze w liceum i przyznać muszę, że jest to literatura rozrywkowa, którą polecić mogę nawet dziś (jeśli oczywiście szukacie książki do pociągu, a nie wybitnej analizy ludzkiej psychiki). Wiele lat później natknąłem się na kolejnego przedstawiciela subgatunku czyli "Kłamstwa Locke'a Lamory" niejakiego Scotta Lyncha. I niby wszystko było jak u Leibera - dobrze napisane, łotrzykowskie i wciągające, ale... miałem wrażenie, że to już nie to samo. Że niewinność fantasy odpłynęła wraz z Frodem do Avalonu i nieprędko wróci.
Niestety, podobne odczucia towarzyszą mi podczas lektury "Sezonu burz" Andrzeja Sapkowskiego. Pamiętam lekturę pierwszych opowiadań o Wiedźminie, pożyczanych na godziny, albo poznawanych w czytelni łódzkiej biblioteki miejskiej. Było to coś nowego i zupełnie innego, mimo dość ciekawego przesłania, zachwycała przede wszystkim gra z czytelnikiem - zabawa w nawiązania i przeinaczenia. A potem przyszła Saga ze swoim monumentalizmem, epickością i rozmachem, który osiągnął apogeum w opisie bitwy pod Brenną (piękny przykład polskiej epiki batalistycznej, w której jak na dłoni widać spuściznę takich mistrzyń jak Zofia Kossak czy Hanna Malewska). Dalej bywało już różnie - "Trylogia husycka" porwała mnie jeszcze silniej niż "Wiedźmin", ale już "Żmija" okazała się zupełnym nieporozumieniem. Sapkowski wspominał coś wprawdzie o steampunku, ale potem zaskoczył "Sezonem burz". Szczerze mówiąc miałem wiele obaw. I niestety wszystkie okazały się słusznie.
Zaczyna się nadzwyczaj dobrze. Już po opuszczeniu Yennefer, gdzieś pomiędzy opowiadaniami Geralt trafia do niewielkiego nadmorskiego miasta. Pierwszy zgrzyt następuje w kordegarda, na jedną chwilę znika gdzieś uszczypliwy i złośliwy humor Sapkowskiego, zmieniając się w coś co przystałoby raczej kapitanowi Bombie. Na chwilę sytuację ratuje jeszcze Koral, która jest postacią doprawdy skrojoną na miarę najciekawszych bohaterów z Sagi, choć uosabia typowe Sapkowe wyobrażenie kobiety - pięknej, inteligentnej i pozbawionej wszystkich uczuć. Niestety to tylko podrygi przeciętnej powieści. Geraltowi ktoś kradnie miecze, czarodziejka wskazuje mu ślad, wiedźmin rusza w podróż, spotyka potwory, ludzi gorszych od potworów, przyjaznego krasnoluda, złych magów, z których nie wszyscy okażą się źli i... i tak dalej. Wszystko to wymieszane, splątane, pokręcone sprawia wrażenie szaty uszytej z niedopasowanych łatek. Narrator zaś szyje coraz to szybciej i szybciej, skacząc z wątku na wątku, by w ostatnich scenach zszyć wszystko cokolwiek sprawnie.
Oczywiście spomiędzy zdań wylewają się pomyje lewackich poglądów autora. Wow aborcja taka dobra, wow kapłani tacy źli, wow tolerancja uszanowanko, wow ekologia, wow nie sądź po pozorach... Ale do tego przecież przywykliśmy, machaliśmy na to ręką składając na karb starczej frustracji autora i pozwalaliśmy się czarować fabułą. Tym razem jednak Sapek przegiął różdżkę ociupinkę. Albo po prostu iluzja okazała się tylko iluzją (jeśli posłużyć się nawiązaniem do "Sezonu Burz").
Wiem, że narzekam, ale przyznać muszę że jest w powieści dużo interesujących motywów, cała plejada barwnych postaci, jak zwykle wciągających opisów walk. Dzieje się dużo i szybko. Może gdyby zrobić z tej powieści zbiór opowiadań? Taki ukłon dla fanów i pożegnanie z "Wiedźminem"? I wydać to jakieś pięć lat temu? Może wtedy jeszcze dalibyśmy się uwieść. Teraz niestety jest już za późno. Tym bardziej, że wraz z autorem postarzał się również Geralt. Jest jeszcze bardziej nieprzystępny i sfrustrowany. A jeden z wątków kończących powieść sprawił, że straciłem sporo szacunku dla tej postaci.
Wbrew temu co napisałem wyżej, zachęcam do przeczytania tej powieści. Naprawdę warto, choćby dla samego sentymentu i konstatacji jak daleko zaszła polska fantasy od czasów "Ostatniego życzenia". Szkoda tylko, że bez Sapkowskiego. Na koniec krótki cytat z "Sezonu burz":
Niestety, podobne odczucia towarzyszą mi podczas lektury "Sezonu burz" Andrzeja Sapkowskiego. Pamiętam lekturę pierwszych opowiadań o Wiedźminie, pożyczanych na godziny, albo poznawanych w czytelni łódzkiej biblioteki miejskiej. Było to coś nowego i zupełnie innego, mimo dość ciekawego przesłania, zachwycała przede wszystkim gra z czytelnikiem - zabawa w nawiązania i przeinaczenia. A potem przyszła Saga ze swoim monumentalizmem, epickością i rozmachem, który osiągnął apogeum w opisie bitwy pod Brenną (piękny przykład polskiej epiki batalistycznej, w której jak na dłoni widać spuściznę takich mistrzyń jak Zofia Kossak czy Hanna Malewska). Dalej bywało już różnie - "Trylogia husycka" porwała mnie jeszcze silniej niż "Wiedźmin", ale już "Żmija" okazała się zupełnym nieporozumieniem. Sapkowski wspominał coś wprawdzie o steampunku, ale potem zaskoczył "Sezonem burz". Szczerze mówiąc miałem wiele obaw. I niestety wszystkie okazały się słusznie.
Zaczyna się nadzwyczaj dobrze. Już po opuszczeniu Yennefer, gdzieś pomiędzy opowiadaniami Geralt trafia do niewielkiego nadmorskiego miasta. Pierwszy zgrzyt następuje w kordegarda, na jedną chwilę znika gdzieś uszczypliwy i złośliwy humor Sapkowskiego, zmieniając się w coś co przystałoby raczej kapitanowi Bombie. Na chwilę sytuację ratuje jeszcze Koral, która jest postacią doprawdy skrojoną na miarę najciekawszych bohaterów z Sagi, choć uosabia typowe Sapkowe wyobrażenie kobiety - pięknej, inteligentnej i pozbawionej wszystkich uczuć. Niestety to tylko podrygi przeciętnej powieści. Geraltowi ktoś kradnie miecze, czarodziejka wskazuje mu ślad, wiedźmin rusza w podróż, spotyka potwory, ludzi gorszych od potworów, przyjaznego krasnoluda, złych magów, z których nie wszyscy okażą się źli i... i tak dalej. Wszystko to wymieszane, splątane, pokręcone sprawia wrażenie szaty uszytej z niedopasowanych łatek. Narrator zaś szyje coraz to szybciej i szybciej, skacząc z wątku na wątku, by w ostatnich scenach zszyć wszystko cokolwiek sprawnie.
Oczywiście spomiędzy zdań wylewają się pomyje lewackich poglądów autora. Wow aborcja taka dobra, wow kapłani tacy źli, wow tolerancja uszanowanko, wow ekologia, wow nie sądź po pozorach... Ale do tego przecież przywykliśmy, machaliśmy na to ręką składając na karb starczej frustracji autora i pozwalaliśmy się czarować fabułą. Tym razem jednak Sapek przegiął różdżkę ociupinkę. Albo po prostu iluzja okazała się tylko iluzją (jeśli posłużyć się nawiązaniem do "Sezonu Burz").
Wiem, że narzekam, ale przyznać muszę że jest w powieści dużo interesujących motywów, cała plejada barwnych postaci, jak zwykle wciągających opisów walk. Dzieje się dużo i szybko. Może gdyby zrobić z tej powieści zbiór opowiadań? Taki ukłon dla fanów i pożegnanie z "Wiedźminem"? I wydać to jakieś pięć lat temu? Może wtedy jeszcze dalibyśmy się uwieść. Teraz niestety jest już za późno. Tym bardziej, że wraz z autorem postarzał się również Geralt. Jest jeszcze bardziej nieprzystępny i sfrustrowany. A jeden z wątków kończących powieść sprawił, że straciłem sporo szacunku dla tej postaci.
Wbrew temu co napisałem wyżej, zachęcam do przeczytania tej powieści. Naprawdę warto, choćby dla samego sentymentu i konstatacji jak daleko zaszła polska fantasy od czasów "Ostatniego życzenia". Szkoda tylko, że bez Sapkowskiego. Na koniec krótki cytat z "Sezonu burz":
"- Że też ty - odezwał się nagle Jaskier - nigdy nie pogratulujesz mi ballady. Tyle ich przy tobie ułożyłem i zaśpiewałem. A ty nigdy nie powiedziałeś: "Ładne to było. Chciałbym, byś zagrał to jeszcze raz". Nigdy tego nie mówiłeś.
-Zgadza się. Nie mówiłem, że chciałbym. Chcesz wiedzieć, dlaczego?
- Dlaczego?
- Bo nie chciałem."
-Zgadza się. Nie mówiłem, że chciałbym. Chcesz wiedzieć, dlaczego?
- Dlaczego?
- Bo nie chciałem."
Ja też nie chciałem "Sezonu burz".
0 komentarze: