Książka z Biedry
Kupiłem sobie album Schulza za pięć złotych. Był niewielki, ale miał naprawdę sporo reprodukcji (i to z "Xięgi Bałwochwalczej" którą uwielbiam). Wyciągnąłem go spomiędzy skarpetek i majtek. W Biedronce.
Pisałem już kiedyś o tym, że promocja czytelnictwa w Polsce w wykonaniu bibliotek, to raczej schlebianie gustom niż ich kształtowanie. Skoro tak to chyba powinno mnie cieszyć, że obok Żubra czy paczki chipsów mogę znaleźć w markecie książkę. I to nie kucharską, a na przykład Stasiuka czy Tokarczuk. Niestety to nie cieszy, tylko wnerwia.
Biedronka ogłosiła konkurs literacki - autor najlepszej książki dla dzieci otrzyma 100 000 złotych. Autor ilustracji kolejną "stówkę". Żeby pojąć ile to tak naprawdę jest, trzeba sobie uzmysłowić, że najważniejsza nagroda literacka w Polsce (Nike) to zastrzyk finansowy o dokładnie takiej samej wartości. Silesius tyleż samo. Kościelscy już chyba mniej. Nagroda im. Wisławy Szymborskiej 200 tysięcy. Tak więc średniej wielkości sieć supermarketów ufundowała jedną z najcenniejszych nagród literackich. Owszem jej prestiż jest zerowy, ale przypominam sprawę Kai Malanowskiej, która utyskiwała, że mimo nominacji do Nike, zarobiła tylko 6 tysięcy złotych. Może na "setkę" z Biedry się nie skusi, ale co jeśli na rynek literatury wejdzie Real albo Carrefour i rzucą sobie miliona? Obstawiam, że "Patrz na mnie Klaro 2" powstanie w miesiąc.
Kilka lat temu, kiedy jeszcze pracowałem w księgarni, mój szef pokazał mi na półce właśnie sprowadzone egzemplarze "Lux perpetua" Andrzeja Sapkowskiego. "Pan patrzy, panie grafzero, to są egzemplarze które wydarłem hurtownikom. A tu o, tu są te co dają zwykle do marketów". Te pierwsze wyglądały zwyczajnie... no po prostu jak świeżutka książka. Te drugie? Ich papier przypominał toaletowy. I to chyba drugiej świeżości. Zdaję sobie sprawę, że aby wypuścić Sapka za pół ceny, to trzeba na czymś oszczędzić. Na wydawcy raczej będzie trudno, na hurtowniku takoż. Pozostaje więc koszt produkcji i pewnie... autor. Nie mam tutaj dokładnej wiedzy, ale jestem sie w stanie założyć, że z takiej książeczki autor dostaje znacznie mniej hajsu, niż z tej sprzedanej w klasycznej księgarni.
Teoretycznie istnieje argument, że jakiś pan Janusz, albo pani Grażyna wrzuci do koszyka Stasiuka albo Twardocha (bo w promocji!). Może to i dobrze, bo Stasiuk nie będzie potem marzł w zimie w Bukowcu, a Szczepan Twardoch uszyje sobie flagę na jakąś manifestację w obronie śląskości Śląska. Tylko co z tego wynika dla literatury? Nic. Zupełnie nic. Pani Grażyna pojedzie potem do Babadag (bo przecież w tytule znanej książki było) i (o ile nie dołączy do cygańskiego taboru) napisze recenzję na tripadvisor : "Nie polecamy nic ciekawego tu nie ma, Totalne rozczarowanie. Co ten Stasiuk tu widział". Jak mawia mój znajomy: "Czytanie literatury ambitnej przez niewyrobionego czytelnika zawsze kończy się źle. I dla czytelnika i dla literatury").
Jest jeszcze jedna rzecz, jak dla mnie bardzo istotna. Lubię pisać po książkach, notorycznie zaginam rogi (a im książka lepsza tym więcej - kto czytał "Dom z papieru" ten wie "what i mean"), ale na świętą Wiboradę, książka jest dla mnie ważniejsza, od tego co na siebie zakładam i od tego co jem! Może to głupie i staroświeckie (albo hipsterskie jak pisał w "Książkach" Jacek Dukaj) ale zwyczajnie mierzi mnie widok ambitnej literatury leżącej w koszykach utytłanych dżemem. A nawet gdyby nie były utytłane, to po prostu się na to nie zgadzam! I jest to niezgodna zupełnie irracjonalna. Wiem doskonale, że takie są prawa wolnego rynku, ale jako konsument bojkotuję książki w marketach! A przynajmniej się staram (patrz np. album Schulza ze wstępu). Nie i już! (Do następnej wizyty w markecie).
Na Targach Książki pojawiło się stoisko Carrefoura. Wystylizowane na sklepową alejkę kusiło głównie książkami kucharskimi. Ale nie martwcie się - za rok pewnie zasiądą tam pierwsi pisarze. Może na razie będą to jacyś "wróżbici Macieje", ale za pięć, dziesięć lat... Niech no się tylko pierwszy wieszcz wyłamie. Idzie Nowe! Ale czy Lepsze?
Zdjęcia: Kaira Mac Lilian: http://kairamclilian.tumblr.com/
Pisałem już kiedyś o tym, że promocja czytelnictwa w Polsce w wykonaniu bibliotek, to raczej schlebianie gustom niż ich kształtowanie. Skoro tak to chyba powinno mnie cieszyć, że obok Żubra czy paczki chipsów mogę znaleźć w markecie książkę. I to nie kucharską, a na przykład Stasiuka czy Tokarczuk. Niestety to nie cieszy, tylko wnerwia.
Biedronka ogłosiła konkurs literacki - autor najlepszej książki dla dzieci otrzyma 100 000 złotych. Autor ilustracji kolejną "stówkę". Żeby pojąć ile to tak naprawdę jest, trzeba sobie uzmysłowić, że najważniejsza nagroda literacka w Polsce (Nike) to zastrzyk finansowy o dokładnie takiej samej wartości. Silesius tyleż samo. Kościelscy już chyba mniej. Nagroda im. Wisławy Szymborskiej 200 tysięcy. Tak więc średniej wielkości sieć supermarketów ufundowała jedną z najcenniejszych nagród literackich. Owszem jej prestiż jest zerowy, ale przypominam sprawę Kai Malanowskiej, która utyskiwała, że mimo nominacji do Nike, zarobiła tylko 6 tysięcy złotych. Może na "setkę" z Biedry się nie skusi, ale co jeśli na rynek literatury wejdzie Real albo Carrefour i rzucą sobie miliona? Obstawiam, że "Patrz na mnie Klaro 2" powstanie w miesiąc.
Kilka lat temu, kiedy jeszcze pracowałem w księgarni, mój szef pokazał mi na półce właśnie sprowadzone egzemplarze "Lux perpetua" Andrzeja Sapkowskiego. "Pan patrzy, panie grafzero, to są egzemplarze które wydarłem hurtownikom. A tu o, tu są te co dają zwykle do marketów". Te pierwsze wyglądały zwyczajnie... no po prostu jak świeżutka książka. Te drugie? Ich papier przypominał toaletowy. I to chyba drugiej świeżości. Zdaję sobie sprawę, że aby wypuścić Sapka za pół ceny, to trzeba na czymś oszczędzić. Na wydawcy raczej będzie trudno, na hurtowniku takoż. Pozostaje więc koszt produkcji i pewnie... autor. Nie mam tutaj dokładnej wiedzy, ale jestem sie w stanie założyć, że z takiej książeczki autor dostaje znacznie mniej hajsu, niż z tej sprzedanej w klasycznej księgarni.
Teoretycznie istnieje argument, że jakiś pan Janusz, albo pani Grażyna wrzuci do koszyka Stasiuka albo Twardocha (bo w promocji!). Może to i dobrze, bo Stasiuk nie będzie potem marzł w zimie w Bukowcu, a Szczepan Twardoch uszyje sobie flagę na jakąś manifestację w obronie śląskości Śląska. Tylko co z tego wynika dla literatury? Nic. Zupełnie nic. Pani Grażyna pojedzie potem do Babadag (bo przecież w tytule znanej książki było) i (o ile nie dołączy do cygańskiego taboru) napisze recenzję na tripadvisor : "Nie polecamy nic ciekawego tu nie ma, Totalne rozczarowanie. Co ten Stasiuk tu widział". Jak mawia mój znajomy: "Czytanie literatury ambitnej przez niewyrobionego czytelnika zawsze kończy się źle. I dla czytelnika i dla literatury").
Jest jeszcze jedna rzecz, jak dla mnie bardzo istotna. Lubię pisać po książkach, notorycznie zaginam rogi (a im książka lepsza tym więcej - kto czytał "Dom z papieru" ten wie "what i mean"), ale na świętą Wiboradę, książka jest dla mnie ważniejsza, od tego co na siebie zakładam i od tego co jem! Może to głupie i staroświeckie (albo hipsterskie jak pisał w "Książkach" Jacek Dukaj) ale zwyczajnie mierzi mnie widok ambitnej literatury leżącej w koszykach utytłanych dżemem. A nawet gdyby nie były utytłane, to po prostu się na to nie zgadzam! I jest to niezgodna zupełnie irracjonalna. Wiem doskonale, że takie są prawa wolnego rynku, ale jako konsument bojkotuję książki w marketach! A przynajmniej się staram (patrz np. album Schulza ze wstępu). Nie i już! (Do następnej wizyty w markecie).
Na Targach Książki pojawiło się stoisko Carrefoura. Wystylizowane na sklepową alejkę kusiło głównie książkami kucharskimi. Ale nie martwcie się - za rok pewnie zasiądą tam pierwsi pisarze. Może na razie będą to jacyś "wróżbici Macieje", ale za pięć, dziesięć lat... Niech no się tylko pierwszy wieszcz wyłamie. Idzie Nowe! Ale czy Lepsze?
Zdjęcia: Kaira Mac Lilian: http://kairamclilian.tumblr.com/
0 komentarze: