Polskie zwycięstwo, włoska klęska
Polskie
zwycięstwo, włoska klęska
Zacznijmy
od drobnego sprostowania - film "Bitwa pod Wiedniem" nie
jest filmem polskim. To produkcja włoska z niewielkim tylko wkładem
Polaków. Jedna drugoplanowa rola (P. Adamczyk jako cesarz Leopold)
kilka epizodycznych, i 4.5% wkładu finansowego nie pozwalają nawet
mówić o koprodukcji. Trochę szkoda bo stawiając "Bitwę pod
Wiedniem" obok "Bitwy warszawskiej" widzimy kolosalną
różnicę na korzyść... polskiej produkcji. Recenzenci nie
pozostawili na filmie Hoffmana suchej nitki, mimo że miał on piękne
zdjęcia, naprawdę dobrą batalistykę i wiernie pokazywał
wydarzenia historyczne. W dziele R. Martinellego brak nawet tego. Ale
po kolei.
Film
jest biografią włoskiego świętego Marca z Aviano, który podczas
walk z Turkami swoimi kazaniami zagrzewał obrońców do walki, miał
również wpływ na cesarza Leopolda. Szkoda, że reżyser nie
zrezygnował z komputerowych efektów i prób pokazania bitwy z
kilkunastoma statystami i nie skupił się na hagiografii, bo właśnie
największy potencjał ma początek filmu. Drogę do świętości
Marka ogląda się przyjemnie, sporo tu wprawdzie religijnego patosu,
ale podanego całkiem strawnie i przede wszystkim dobrze zagranego
(charyzmatyczny Murray Abraham). Niestety od początku solą w oku są
zupełnie nieudane efekty specjalne. Nie powalają ani zachody słońca
nad Konsantynoopolem ani komputerowe wilki. Potem jest już tylko
gorzej. Gdy Marek przybywa do Wiednia, a jego przepowiednie się
sprawdzają cały film rozpada się na szereg niezwiązanych ze sobą
scen. Trwające tygodniami oblężenie, które o mały włos nie
zakończyło się zdobyciem miasta jest trwa kilka minut i sprowadza
się do ostrzału z armat (efekty komputerowe), wysadzenia jednego
bastionu (efekty komputerowe) i jednego pseudo szturmu polegającego
na wrzucaniu granatów za mury (ich wybuchy to też efekty). Ciekawi
mnie czy praca grafików faktycznie była tańsza od prochu
strzelniczego? Patrząc na osiągnięty efekt mam wrażenie, że
chyba tak.
Kiedy
przybywa polskie wojsko robi się jeszcze gorzej. Wcześniej była
mowa, że Marek posiada dar bilokacji. Jak to się jednak dzieje, że
najpierw widzimy go w Wiedniu, chwilę potem u boku cesarza w Linzu
by następnie pojawił się przed obliczem Kara Mustafy? Tego reżyser
nie wyjaśnia.
Następnie
pojawiają się Polacy. I jest jeszcze gorzej. Tempo przyśpiesza, a
mimo to zaczyna wiać nudą. Jedyne co może zrobić wrażenie, to
dość brutalna scena śmierci koni i jeźdźców wjeżdżających na
rzucane przez obrońców kolczatki (przyznam szczerze, że nie mam
pojęcia czy taką broń w wówczas stosowano). To jednak za mało,
aby batalistyka mogła się podobać, tym bardziej że sama szarża
została ukazana tak nieudolnie, że w natłoku batalistycznych
scenek zupełnie ginie. Nie piszę tu o błędach historycznych, bo
mamy przecież do czynienia z produkcją fabularną więc pewne
wpadki można wybaczyć, ale XX wieczny orzeł na sztandarach husarii
doprowadził mnie do głośnego facepalma.
Filmu
szkoda tym bardziej, że jest całkiem przywozicie zagrany. Na czoło
wybija się się wspomniany wcześniej M. Abraham. Świetny jest jego
opozycjonista Kara Mustafa. Piotr Adamczyk mocno przerysowuje postać,
ale widać w tym zamysł reżysera. Można się z takim wizerunkiem
Leoipolda nie zgadzać, ale piskliwy głosik i niezła mimika
Adamczyka dobrze wpisują się w wizerunek tchórzliwego cesarza.
Reszta aktorów ginie w potoku komputerowych scen. Dla tych którzy
liczyli na polską obsadę mam złe wieści. Udział naszych rodaków
w filmie jest minimalny. Gdybym nie wiedział, że zobaczymy tam
Daniela Olbryskiego pewnie nawet bym go nie spostrzegł.
Druga
sprawa to przesłanie filmu a jest ono jak najbardziej aktualne.
Islam kontynuuje politykę sprzed wieków (symboliczna ostatnia scena
kiedy Kara Mustafa "przekazuje swojemu synowi posłannictwo do
walki z niewiernymi) i starcie z nim jest nieuniknione. Szkoda tylko,
że tak nieudolna realizacja sprawia, że film ma się ochotę
zapomnieć zaraz po wyjściu z kina.
Jeden
z bohaterów mówi "Wybierając pomiędzy wiarą a sercem,
zawsze wybiorę wiarę. Tym różni się muzułmanizm od człowieka
Zachodu". Słowa te niestety są bardzo aktualne i wbrew pozorom
źle o nas świadczą. Jeśli film Martinelli był próbą zmiany
tego stanu rzeczy, to jest to niestety próba nieudana.
Ocena:
3/10
0 komentarze: