Ach, jaki piękny bełkot - recenzja "Cosmopolis" Cronnenberga
Za kamerą Cronnenberg, przed kamerą Robert Pattison rozprawia o poezji Zbigniewa Herberta popijając wódkę Sobieski. Nie da się ukryć - jest dziwacznie. I to bardzo.
Jestem w stanie uwierzyć, że David Cronnenberg specjalnie wziął do głównej roli Roberta "Drewno" Pattisona. W końcu bohater "Cosmopolis" to pozbawiony emocji multimilioner, prawie kukła a nie człowiek. Niewątpliwie był to strzał w dziesiątkę - zresztą cały film zdają się zapełniać kukły - nie ludzie a stereotypowe ich przedstawienia. Walcząca feministka z trudem hamująca swoją seksualność? Starzejąca się piękna kobieta, usiłująca za wszelką cenę wydobyć z siebie uchodzący powab? Zimna i wyrachowana femme fatale? Stary fryzjer z przedmieść, z lokalu wyściełanego blaknącymi fotografiami i religijnymi obrazkami? Szef ochrony, twardziel, były najemnik? Azjatycki geniusz komputerowy? Morderca posługujący się wyświechtanymi wytłumaczeniami swej zbrodni? Anarchiści walczący z możnymi tego świata? Wszystko to jest w tym filmie. To nie są żywi ludzie - to jakieś kukły które pojawiają się na chwilę na ekranie, wygłaszają tyrady by zniknąć, aż do następnego ujęcia. A w środku on. Multimilioner, młody geniusz, którego finansowe imperium właśnie ma legnąć w gruzach. W swojej limuzynie, która jest dla niego domem, łóżkiem i biurem przemierza ulice Miasta. Rozmawia z ludźmi, je, uprawia seks, defekuje. Symuluje życie.
Jeśli spojrzymy na recepcję tego filmu w Internecie znajdziemy dwie grupy odbiorców. Krytyków, którzy oskarżają ten film o pseudointelektualną pustkę i fanów, którzy analizują każdą dłuższą wypowiedź czy scenę. Myślę, że i jedni i drudzy nie sięgnęli prawdy. Ten film to bełkot - to prawda. Równie dobrze bohaterowie mogliby śpiewać znane arie operowe - fabuła nic bym na tym nie straciła, a przynajmniej miło by się słuchało. Nie ma co zastanawiać się czy mówi on o upadku współczesnego człowieka, czy o jego przyszłości, czy jest pochwałą czy krytyką kapitalizmu, czy traktuje o obojętności czy o pogoni za emocjami. "Cosmopolis" to postmodernistyczny bełkot. Gra na nosie widza, rzuca mu ochłapy, które ów widz powinien zajadać bądź z furią je zaatakować. I w tym momencie mógłbym zakończyć ten wpis i wystawić filmowi zasłużone 1/10 gdyby nie...
Gdyby nie to, że dzieło Cronnenberga to wyjątkowo piękny bełkot. Bardzo surowa scenografia działa na widza wprost hipnotyzująco, mroczne zaułki Cosmopolis, meliny i spelunki kontrastują z wysmakowanym lecz zimnym wnętrzem samochodu głównego bohatera. Do tego jeszcze krótka lecz zapadająca w pamięć scena demonstracji "szczurów". Nie umiałem oprzeć się temu urokowi - miał w sobie coś nieludzkiego, ale pięknego. A może to po prostu moje subiektywne uwielbienie dla Miasta, będącego kontrą dla budzącej lęk dzikiej przyrody. I o ile przyroda mnie odpycha, o tyle Miasto przyciąga.
Nie będę się silił na polecanie lub odradzanie filmu. To dzieło męczące, wymaga u widza poczucia konkretnej estetyki (fanom "Into the wild" odradzam jednak na 100%) lub poszukiwania sensu w każdym banale. W przeciwnym wypadku wycieczka z Robertem Pattisonem skończy się drzemką, z której nie wybudzą nas nawet nocne światła Cosmopolis.
Ocena na filmwebie: 6/10 i serduszko ;)
Jestem w stanie uwierzyć, że David Cronnenberg specjalnie wziął do głównej roli Roberta "Drewno" Pattisona. W końcu bohater "Cosmopolis" to pozbawiony emocji multimilioner, prawie kukła a nie człowiek. Niewątpliwie był to strzał w dziesiątkę - zresztą cały film zdają się zapełniać kukły - nie ludzie a stereotypowe ich przedstawienia. Walcząca feministka z trudem hamująca swoją seksualność? Starzejąca się piękna kobieta, usiłująca za wszelką cenę wydobyć z siebie uchodzący powab? Zimna i wyrachowana femme fatale? Stary fryzjer z przedmieść, z lokalu wyściełanego blaknącymi fotografiami i religijnymi obrazkami? Szef ochrony, twardziel, były najemnik? Azjatycki geniusz komputerowy? Morderca posługujący się wyświechtanymi wytłumaczeniami swej zbrodni? Anarchiści walczący z możnymi tego świata? Wszystko to jest w tym filmie. To nie są żywi ludzie - to jakieś kukły które pojawiają się na chwilę na ekranie, wygłaszają tyrady by zniknąć, aż do następnego ujęcia. A w środku on. Multimilioner, młody geniusz, którego finansowe imperium właśnie ma legnąć w gruzach. W swojej limuzynie, która jest dla niego domem, łóżkiem i biurem przemierza ulice Miasta. Rozmawia z ludźmi, je, uprawia seks, defekuje. Symuluje życie.
Jeśli spojrzymy na recepcję tego filmu w Internecie znajdziemy dwie grupy odbiorców. Krytyków, którzy oskarżają ten film o pseudointelektualną pustkę i fanów, którzy analizują każdą dłuższą wypowiedź czy scenę. Myślę, że i jedni i drudzy nie sięgnęli prawdy. Ten film to bełkot - to prawda. Równie dobrze bohaterowie mogliby śpiewać znane arie operowe - fabuła nic bym na tym nie straciła, a przynajmniej miło by się słuchało. Nie ma co zastanawiać się czy mówi on o upadku współczesnego człowieka, czy o jego przyszłości, czy jest pochwałą czy krytyką kapitalizmu, czy traktuje o obojętności czy o pogoni za emocjami. "Cosmopolis" to postmodernistyczny bełkot. Gra na nosie widza, rzuca mu ochłapy, które ów widz powinien zajadać bądź z furią je zaatakować. I w tym momencie mógłbym zakończyć ten wpis i wystawić filmowi zasłużone 1/10 gdyby nie...
Gdyby nie to, że dzieło Cronnenberga to wyjątkowo piękny bełkot. Bardzo surowa scenografia działa na widza wprost hipnotyzująco, mroczne zaułki Cosmopolis, meliny i spelunki kontrastują z wysmakowanym lecz zimnym wnętrzem samochodu głównego bohatera. Do tego jeszcze krótka lecz zapadająca w pamięć scena demonstracji "szczurów". Nie umiałem oprzeć się temu urokowi - miał w sobie coś nieludzkiego, ale pięknego. A może to po prostu moje subiektywne uwielbienie dla Miasta, będącego kontrą dla budzącej lęk dzikiej przyrody. I o ile przyroda mnie odpycha, o tyle Miasto przyciąga.
Nie będę się silił na polecanie lub odradzanie filmu. To dzieło męczące, wymaga u widza poczucia konkretnej estetyki (fanom "Into the wild" odradzam jednak na 100%) lub poszukiwania sensu w każdym banale. W przeciwnym wypadku wycieczka z Robertem Pattisonem skończy się drzemką, z której nie wybudzą nas nawet nocne światła Cosmopolis.
Ocena na filmwebie: 6/10 i serduszko ;)
Jako fan Into the Wild w takim razie pewnie nie podejdę do tego :)
OdpowiedzUsuń