Kto zabił miasto? - odpowiedź Malkontenta

08:22 grafzero 0 Comments




teraz kiedy piszę te słowa zwolennicy ugody 

zdobyli pewną przewagę nad stronnictwem niezłomnych 
zwykłe wahanie nastrojów losy jeszcze się ważą

Z. Herbert "Raport z oblężonego miasta"

Szanowny Panie Piotrze,
Jestem Panu bardzo wdzięczny za wczorajszego posta. To bardzo ciekawe, a jednocześnie zdrowe dla umysłu spojrzeć na swoje miasto i jego problemy oczyma kogoś, kto widzi to wszystko zupełnie inaczej. Niestety, mimo że w wielu punktach jesteśmy do siebie podobni, nie mogę się z Panem zgodzić.
Urodziłem się w roku 1983, a wychowałem na łódzkich Chojnach. Pamiętam zapach rynsztoku, który jeszcze latach 90. wesoło płynął po okolicach Trębackiej czy Pryncypalnej. Pamiętam jak latem na dworcu Chojny taksówki grupowały się niczym zwierzęta stadne przy wodopoju. Gdy odjeżdżał pociąg kolonijny parkowały przed naszą kamienicą, mimo że mieszkaliśmy dwie przecznice przed dworcem. Wspomnień politycznych też nie mam wiele, ale pamiętam jak przez dworzec Chojny odjeżdżał sprzęt wojskowy naszych "braci" zza Buga. Stałem tego pochmurnego dnia na peronie i patrzyłem na to wszystko bez żadnych emocji, Powinienem chyba skakać z radości, bo nadchodziła dla naszego miasta wielka szansa. Szansa, której nie wykorzystaliśmy, bo i wykorzystać nie mogliśmy. Szansa, którą nazwał Pan doprowadzeniem miasta do ruiny. Transformacja.
Dzieciństwo moje i moich kolegów przypadło na przełom lat 80. i 90. Nie wymagam od nikogo aby nas zrozumiał, aby chociaż spróbował pojąć, tę dziecięcą, naiwną euforię wynikającą z faktu, że wreszcie jesteśmy wolni i wreszcie mamy możliwości (choć nikt tak do końca nie wiedział czym owa wolność jest i czy za te możliwości da się kupić gumę Turbo)! Nie wymagam, bo wiem że to niemożliwe. Dzieli nas przepaść lub jakby to powiedział poeta żyjemy na archipelagach. Chcę jednak abyście zrozumieli mój żal jaki mam do wszystkich, którzy sprawili, że ta euforia z roku na rok gasła. Taksówki przestały przyjeżdżać na dworzec. Zniknęli sprzedawcy lemoniady, ich miejsce zajęli wąchacze kleju. Na jednym z dworcowych klonów zbudowaliśmy sobie domek, ale drzewa wkrótce wycięto. Łódź-Chojny jak w soczewce skupił problemy całego miasta. Dlaczego tak się stało? Dlaczego na to pozwoliliście? 
Aby odpowiedzieć na to pytanie spójrzmy w przeszłość. Spójrzmy na początek robotniczej Łodzi. Tego fascynującego i frapującego sukcesu nie stworzyła żadna rządowa ustawa (choć jedna nieco pomogła), nie stworzyły go ręce łódzkich robotników (choć na nich ów sukces się opierał), nie stworzyła go żadna narodowość (choć niejedna miała w tym mieście szeroką reprezentację). Ten sukces był dziełem ludzi przedsiębiorczych, bezkompromisowych, łamiących normy, ludzi którzy chcieli czegoś więcej i którzy robili cokolwiek, aby więcej mieć. Tacy właśnie Borowieccy, Baumowie i Weltowie. Dzięki nim to miasto wystrzeliło niczym fajerwerk zadziwiając wszystkich. Nadal nie mam pewności, czy faktycznie zasługują na ulice i pomniki (bo często za bogactwem szła nędza moralna), ale jeśli komukolwiek z ludzi miałbym być wdzięczni za Łódź, to własnie im. Potem jednak przyszła wojna. Zły czas dla takiego miasta. Znikali jeden po drugim, ginąc lub wyjeżdżając. Ostatnim akordem, a pierwszym gwoździem do trumny było "wyzwolenie". Rok 1945 - Robert Arno Biedermann ginie od radzieckich kul, Marga Biedermannówna ucieka przez Czechy do Wielkiej Brytanii (cenę płaci straszliwą, bo jest nią śmierć męża), Helmuta Biedermanna wyciąga z łagru żona Amerykanka, Bruno Otto Biedermann strzela sobie w głowę uprzednio zabijając żonę i córkę. Tyle tragedii, a to tylko jedna rodzina łódzkich przemysłowców. To pierwsza śmierć tego miasta. 
Później następuje śmierć druga, powolna i niemal bezbolesna - śmierć duszy lodzermenscha. Spróbujcie spojrzeć na tamten czas w miarę obiektywnie, wznosząc się ponad sentymenty. W miasto, w którym dawniej walczono o każdego rubla, o każdą piędź ziemi, o każdy motek bawełny, zaczęto pompować truciznę. Przyjmowaliście ją słuchając słów rządzących o tym, że minęły dawne czasy, ze państwo zatroszczy się o Wasze mieszkania, o Waszą pracę, o Wasz dobrobyt. Waszą wojną miała być wojna ideologiczna, sprawy przyziemne wzięła w swoje ręce władza. Waszym wrogiem - nieistniejący imperialista, martwy od lat kułak lub duchowny-wsteczniak. Rywalizowaliście nie z właścicielem sąsiedniej fabryki, a ze słowem-kluczem "norma". W żadnym innym mieście w Polsce, owa trucizna nie była tak zabójcza, jak w metropolii która wyrosła na morderczej konkurencji. Przerażającym symbolem tej śmierci jest ekranizacja "Ziemi obiecanej" Andrzeja Wajdy. Filmu będącego arcydziełem sztuki filmowej, ale i świętokradczym wręcz kłamstwem. Kiedy wiele lat po jego obejrzeniu czytałem książkę, przecierałem oczy ze zdumienia. Reymont daje w finale Borowieckiemu nadzieję na ocalenie "duszy", Wajda miażdży jego moralność podkutym na czerwono butem. Reymont czyni z Trawińskich niemal świętych, daje im sukces i pozwala ocalić moralność, Wajda podsuwa im rewolwer i żebraczy kostur. Łódź Reymonta to potwór, którego można przemóc i zwyciężyć, trzeba jednak walczyć. Łódź Wajdy to miasto złych bogatych i uciśnionych biednych. Tragifarsa, ale też obraz mentalności ówczesnych i współczesnych łodzian. To wszystko sprawiło, że kiedy wreszcie nadszedł czas dla mądrych, a nie dla posłusznych, okazało się że wszyscy mądrzy posnęli. Na efekty nie trzeba było długo czekać. To nie jest wina obcych, że wycisnęli z Łodzi co wycisnąć się dało.
Tak więc z pełną świadomością wagi i znaczenia moich słów - oskarżam Was o doprowadzenie tego miasta do ruiny! Was, którzy uwierzyliście że praca jest dana jedna ta sama i na zawsze, Was którzy obalaliście "komunę" a potem czekaliście, żeby reszta zrobiła się sama, Was którzy z nutką nostalgii powtarzacie "za komuny było lepiej", Was którzy siedzieliście cicho, bo "lepiej się nie wychylać"! Upadek Łodzi to nie jest wina transformacji, to Wasza wina! Przepieprzyliście Łódź, choć mogła być dziś prawdziwą perłą.
Dlatego własnie Panie Piotrze jestem malkontentem. To straszne, bo znacznie więcej u mnie goryczy niż u Pana. Widziałem co stało się z Łodzią i właśnie dlatego nie wierzę, że zbawi nas kostka na Piotrkowskiej, kolejna czysta kamienica, jedna czy druga rewitalizacja. Dopóki nie udowodnicie mi, że zmieniła się Wasza mentalność, że Waszym Bogiem już nie jest socjal, że potraficie walczyć, że macie plan na Łódź, że widzicie dalej niż dotacje z UE, że wreszcie przestaniecie liczyć na polityków, braci zza Buga czy zza Odry, a zaczniecie liczyć na siebie - dopóty Wam nie uwierzę! Już raz zawiedliście moje nadzieje, drugi raz na to nie pozwolę. Proszę też nie rzucajcie mi słów przed oczy! Nie mówcie, po prostu się zmieńcie! Możecie też nazwać mnie frustratem, niepoprawnym marzycielem czy po prostu idiotą. Jeśli poczujecie się dzięki temu lepiej - proszę bardzo. Nie będę Wam też odbierał radości. Jeśli chcecie cieszyć się z pięknej Łodzi, cieszcie się. Mnie jednak do tego nie zmuszajcie, bo ta Łódź choć pięknieje na ciele, duszę ma nadal niewolniczą. 


Z poważaniem,
Łódzki Malkontent  


Chcesz być na bieżąco z blogiem, a nie masz ani bloggera ani google+ ? Możesz polubić mnie na facebooku!

KLIK

You Might Also Like

0 komentarze: