Europa, Europa – czyli o „Krwi i mleku” Marty Kwaśnickiej

02:52 grafzero 0 Comments

Tekst pierwotnie pojawił się na portalu blogpublika

W każdej dziedzinie ludzkiego życia są takie kamienie milowe, od których odmierza się położenie wszystkiego co jest później. W polskiej eseistyce taki kamień milowy (przynajmniej dla mnie) to prace Zbigniewa Herberta. Stąd też podczas czytania „Krwi i mleka” nie mogłem nie porównywać „Martwej natury z wędzidłem” czy „Barbarzyńcy w ogrodzie” do tomu Marty Kwaśnickiej. Nie pomogło zaklinanie Wojciecha Tomczyka z tyłu okładki, do komparacji dojść musiało. Niestety Marta Kwaśnicka w tym wyścigu przegrywa. Na szczęście ta porażka nie przynosi jej wstydu.

Zbiór „Krew i mleko” to przejażdżka po kulturze europejskiej – są tu sztuki plastyczne, poezja i proza oraz rozważania nad tym co można by nazwać mentalnością społeczną. Podróż odbywamy od starożytności aż po wiek XIX, a przyjrzeć będziemy się mogli zarówno wnętrzom klasztorów, kościołów, zawartości ksiąg i ludzkich umysłów. Ten rozrzut czasowy i tematyczny, choć z jednej strony pociąga z drugiej jest najpoważniejszą wadą tomiku. Trudno chwycić jakąś myśl przewodnią całości, sama autorka przyznaje zresztą, że teksty pisane były na przestrzeni kilku lat, na przeróżne potrzeby. Być może zadecydował taki a nie inny ich wybór, a może po prostu brak odpowiednich szkiców. A szkoda, bo gdyby zastąpić kilka z nich, na przykład kapitalnymi rozprawami o królowej Jadwidze (które Marta Kwaśnicka publikuje na swoim blogu), mielibyśmy piękny hołd kobietom zasłużonym dla kultury Starego Kontynentu. Z drugiej strony zabrakłoby wówczas świetnego „Durham” (które jest jedną z najlepszych syntez „polskości” jakie zdarzyło mi się czytać).
Drugą wadą o jakiej wspomnieć trzeba jest zróżnicowanie „wagowe” wybranych szkiców. Obok sporych objętościowo i dogłębnych analiz tematu (jak choćby „Sor Juanę ustanawiam” czy „Słodka Jane”) znajdziemy tez teksty jedynie prześlizgujące się po wybranej tematyce („Perła jako bohaterka obrazu”). Aż chciałoby się przeczytać więcej o losach i dziełach Michała Sittowa (który faktycznie nie ma nawet hasła na polskiej wikipedii!).
Zupełnie subiektywnie muszę też dodać, że zdecydowanie bardziej wolę osobiste teksty autorki. Do tej pory pamiętam jakie wrażenie zrobiły na mnie, przeczytane na blogu kwasnicka.kresy.pl „Melancholia” czy „Nieszczelność”. Tego rodzaju szkiców brakuje mi w „Krwi i mleku” najbardziej (na całe szczęście jest jeden „Daemonium meridianum”). Czasem zwyczajnie mam wrażenie, że Marta Kwaśnicka pojawia się tu tylko w roli muzealnej przewodniczki. Rzecz jasna wyrastającej ponad przeciętność, ciągle jednak tylko przewodniczki.
To wszystko jednak nic wobec ogromu zalet jaki „Krew i mleko” posiadają. Zbiór pozwala nadal żywić nadzieję, że z polską kulturą wcale nie jest tak źle jakby się mogło wydawać. Że istnieją jeszcze autorzy świadomi wagi przeszłości i umiejętnie czerpiący z jej skarbca. Że można mądrze pisać o kobietach dawnych wieków, a głos żądający przywrócenia im należnej pamięci jest rozsądny i wyważony. I tak, choć może zarówno autorkę jak i czytelników to zdziwi, nie omieszkam nazwać kilku tych esejów feministycznymi. Jest to jednak feminizm mądry stroniący od skrzeku i rechotu jaki czasem atakuje nas z ekranów telewizorów czy stron gazet.
Do dziś pamiętam zakończenie „Barbarzyńcy w ogrodzie” Zbigniewa Herberta. Gdy „książę poetów” konstatował: „Znów jestem w ruchu. Śpieszę do śmierci. Przed oczami Paryż – hałas świateł” poczułem jak mimo panującego gorąca moje ciało przenika zimny dreszcz. Takie wrażenie mam tylko podczas obcowania z arcydziełami. Czy podczas lektury „Krwi i mleka” również poczułem to tchnienie geniuszu? Owszem. I tak jak w przypadku „Barbarzyńcy w ogrodzie” miało to miejsce na samym końcu tomu.

You Might Also Like

0 komentarze: